środa, 28 marca 2012

W krainie bluzeczkami i sweterkami płynącej...

Lumpeksy, szmateksy, second-handy czy ciucholandy. Nazw jest wiele, ale wszystkie oznaczają jedno - są to po prostu sklepy z używaną odzieżą. Jedni je uwielbiają, inni omijają szerokim łukiem. Można w nich znaleźć zarówno rzeczy w bardzo dobrym stanie (praktycznie nie noszone) jak i bardzo złym (zmechacone, poplamione, a nawet podarte).


Jak się w nich odnaleźć, czego szukać, na co uważać i jakich złotych zasad przestrzegać? Tego wszystkiego dowiecie się z dzisiejszego oraz kolejnego postu. Będą one dość długie, więc proponuję zrobić sobie dobrą herbatkę ( byle nie taką z prądem :P ) i zaczynamy!





 
W internecie można znaleźć mnóstwo artykułów na temat second-handów. Ja przedstawię Wam moją "historię" oraz punkt widzenia na tego typu sklepy. Zdradzę Wam także sposoby i sztuczki, których używam podczas cotygodniowych wypraw na lumpeksowe łowy :)



"Po pierwsze primo!"... czyli jak to się zaczęło?


Pasją do zakupów w ciucholandach zaraziła mnie babcia. Od małego łaziłam z nią do pierwszych tego typu sklepów. Początkowo (miałam ok. 6-7 lat) szukałam w nich zabawek i kompletnie nie interesowało mnie to co robiła w tym czasie babcia. Z biegiem czasu zaczęłam ją naśladować. Mieszałam w wielkich koszach, przeglądałam rzeczy na wieszakach i starałam się zaproponować coś, co mogłoby się jej spodobać.

Lata mijały, a moja pasja wynajdywania skarbów "za grosze" rosła. W dniu dostawy wstawałyśmy z babcią rano i szłyśmy na łowy. Oczywiście po paru latach stałego odwiedzania, Pani z lumpeksu stała się babci dobrą znajomą więc takie wyjścia trwały czasami i 2 godziny. Po powrocie do domu, pierwszą rzeczą jaką robiłam było rozkładanie wszystkiego na podłodze i oglądanie swoich zdobyczy. Siadałam i myślałam z czym by je "skomponować" (robię tak do dziś).

Niestety, gdy miałam 13 lat babcia zmarła, a bez mojej wiernej towarzyszki szmateksowe eskapady nie były już tym samym. I tak na kilka lat moja pasja poszła w kąt... Czas mijał, a w moim mieście powstawało coraz to więcej lumpeksów. Któregoś razu, postanowiłam wejść do jednego i zobaczyć "co w trawie piszczy". Oczywiście wyszłam z pełną siatką i wielkim uśmiechem na twarzy. Od tamtej pory (a było to 8-9 lat temu) jestem ponownie wierną fanką i chyba jedną z lepszych (wśród osób, które znam) "ambasadorek" szmateksów. Moja szafa w ponad połowie składa się z rzeczy w nich zakupionych. A co ważne: zupełnie się tego nie wstydzę. Wręcz odwrotnie! Dlaczego?








"Po drugie primo!"... czyli za co kocham lumpeksy?


  1. Uwielbiam niedowierzanie ludzi i pewnego rodzaju podziw w ich oczach kiedy mówie, że rzecz, która tak bardzo im się podoba nie pochodzi z najnowszej kolekcji Zary tylko z lumpeksu i kosztowała 5zł.

  2. Kupując coś w second-handach mam większą pewność, że nie spotkam drugiej, tak samo ubranej osoby jak ja (rzeczy z sieciówek mają to do siebie, że jeśli coś jest fajne to zazwyczaj nosi to pół miasta).

  3. Zamiast kupić sobie w sezonie 3-4 droższe rzeczy i mieć problem z czym je zestawić (bo przecież nie pasują one do wszystkiego), mogę pozwolić sobie na 20-30 ze szmateksu i stworzyć z tego ogromną liczbę stylizacji. Oczywiście, są rzeczy, w które po prostu warto zainwestować (skórzane baletki, dobrze skrojony płaszcz czy klasyczne, czarne szpilki - o tym więcej w kolejnych postach), gdyż będą służyć nam przez lata. Jednak na te "sezonowe rzeczy" według mnie nie ma sensu wydawać większych pieniędzy.

  4. Uczucie, kiedy znajduję coś super modnego, "markowego" czy po prostu innego niż wszystkie, za malutkie pieniądze jest bezcenne. Jak wygrana na loterii! I chyba to najbardziej lubię w tej całej zabawie.







"Po trzecie primo ultimo!"...czyli na co uważać?


Buszując po lumpeksach musimy uważać na bardzo zdradziecki czynnik, czyli cenę. Nasz mózg (z cała pewnością mój) działa na zasadzie: Tanie? To trzeba kupić! Przecież się opłaca! I to jak! Dzieje się tak zarówno w szmateksach jak i na wyprzedażach. Oczywiście, jak się później okazuje najbardziej korzystają z tego sprzedawcy. Widząc bluzeczkę za 2zł przecież nie powiemy jej NIE. No bo za 2zł? To nawet po domu będę nosić!. Tylko, że po powrocie do domu, okazuje się, że takich nieszczęsnych bluzeczek mamy 15 i ta kolejna, zamiast sprawić nam przyjemność powoduje tylko kłopot w postaci: Gdzie mam to wcisnąć, bo na półce "po domu" już się nie mieści! Dlatego musimy pamiętać o kilku ważnych zasadach:

  • To, że coś jest tanie, nie znaczy, że koniecznie musimy to kupić. Bez sensu jest mieć 5 takich samych czerwonych T-shirtów, 4 identyczne pary jeansów czy kilka marynarek o tym samym kroju.
  •  
     
  • Uważajcie na plamy, zmechacenia i dziury. Rzeczy w lumpeksach, zanim trafią do sklepów są prane. Jeśli plama została to znaczy, że na 80% nie zejdzie po czyszczeniu w domu. Zmechacenia nie zawsze dają się ładnie "ogolić". Poza tym, jeśli materiał już raz się zmechacił to będzie się to powtarzać przy kolejnych praniach. Co do dziur: nie każdą da radę ładnie zszyć czy czymś zakryć. 

  • Rzeczy za małe lub za duże. Złota zasada brzmi, że nie można kupować rzeczy ZA MAŁYCH. Ulubione stwierdzenie, że "przecież schudnę" jest bardzo zgubne. Jeśli schudniemy to super! Ale jeśli nie, (a tak się zazwyczaj dzieje) to taka przyciasna sukienka czy marynarka będzie nas tylko denerwować za każdym razem gdy na nią spojrzymy. Co gdy rzecz jest ZA DUŻA? Jeśli nie potrafimy szyć na maszynie i nie zrobimy tego samemu, a poprawka nie jest "drobna", to taka przeróbka u krawcowej może być po prostu nieopłacalna. Cena 5 zł za sukienkę może wzrosnąć do 55zł. Usługi krawcowej nie są wcale takie tanie...

  • KUPUJMY Z GŁOWĄ! Lumpeks to sklep jak każdy inny, w którym zostawiamy ciężko zarobione pieniądze. Cena nie może być głównym czynnikiem naszych zakupów.








Tyle w części I. Zapraszam na część II, gdzie oprócz informacji obiecanych we wstępie tego postu pokaże Wam moje "markowe" łupy.



piątek, 23 marca 2012

Amsterdam Street Style

Przepraszam za AŻ tygodniową przerwę! Mam na nią całkiem dobre usprawiedliwienie. Jakie? Powiem krótko: Amsterdam... Mogłabym słodzić i opowiadać w jaką to niesamowitą podróż się wybrałam, albo iść śladem PEWNEJ bloggerki i robić sobie zdjęcia przy luksusowych sklepach. Tylko po co? Dla szpanu/lansu (czy jak zwał tak zwał)? Nie moi kochani, to nie ten blog. U mnie nie zobaczycie pięknych fotek z kawiarni czy na tle drogich butików. Tak na dobrą sprawę to nie zobaczycie żadnego zdjęcia mojego autorstwa. Nie oszukujmy się: jeśli 9, w miarę "normalnych" (chociaż to trzeba jeszcze zbadać) osób wybiera się na 4-dniowy "trip" to z całą pewnością nie robią tam zdjęć, które można pokazać na blogu.


Przyczyny są różne:

1. Nikt nie bierze aparatu, bo każdy wychodzi z założenia, że przecież ktoś go weźmie więc bez sensu dźwigać (a co jak się zgubi?).

2. Nawet jeśli okaże się, że jednak ktoś ma aparat to niestety, ale bary, puby, McDonald's czy budki z kebabami nie są najlepszym miejscem do robienia zdjęć (no chyba, że mówimy o zdjęciach typu: "takie tam na kebabie w Amsterdamie").

3. Jak to na wakacjach bywa, ostatnią rzeczą, na którą my, baby miałyśmy ochotę był makijaż, fryzura czy strojenie się. Oczywiście, jakaś tam tapetka z rana na twarz musiała "wjechać" (no bo jak to tak bez? :P), ale zaznaczam, że "szpachlowane" było raz! Bądź, co bądź zapewniam Was, że najlepszy PhotoShop niewiele by pomógł, więc kwestię NASZYCH zdjęć pozostawię bez komentarza...



 


 
Skoro już wiecie gdzie byłam jak mnie nie było to teraz do rzeczy. Już jadąc do Amsterdamu miałam plan napisania Wam co nieco o tamtejszym street style'u (czyli styl uliczny - styl ubierania, z którym spotykamy się na codzień poruszając się po ulicach miasta). I wszystko byłoby OK gdyby nie fakt, że pierwsze moje wrażenie wypadło (delikatnie mówiąc) SŁABO. Przez pierwsze kilka godzin byłam lekko zszokowana brakiem fajnie ubranych ludzi. Może Amsterdam to nie Paryż ani Londyn, ale nadal jest to jedna z europejskich stolic kultury. Nie sądziłam, że znalezienie "dobrych" stylizacji będzie tam aż tak trudne! Padało, było szaro i nieprzyjemnie, a jedyne co widziałam to nijakie kurtki z kapturami, kalosze i parasole. Jednak gdy tylko pogoda się poprawiła, podczas naszego pierwszego, wieczornego wyjścia do centrum zdałam sobie sprawę jak wiele różnych, fascynujących i unikalnych stylizacji można tu spotkać. Jedynych w swoim rodzaju! Ku mojemu zdziwieniu pod tymi szarymi kurtkami kryły się naprawdę godne uwagi stroje.

Po dłuższym zastanowieniu i przeanalizowaniu tego co widziałam mogę stwierdzić, że Amsterdam to bardzo kreatywne, liberalne i tolerancyjne miasto, co z całą pewnością wpływa na styl ubierania się jego mieszkańców. Dodatkowym "smaczkiem" tych stylizacji jest odrobina klasyki, która może nie od razu rzuca się w oczy, ale zawsze (chociaż w dodatkach) daje o sobie znać.

 

Co tu dużo mówić. Popatrzcie i oceńcie sami:
(zdjęcia pochodzą z fadtony.blogspot.com i damstyle.blogspot.com)


























 













Według mnie Amsterdam nie ma jednego, określonego stylu. Wydaje mi się, że wpływa na to bardzo duża różnorodność kulturowa. Oczywiście, można powiedzieć, że każde duże, europejskie miasto "tak ma". Ale spójrzmy np. na Londyn. Można tam spotkać przedstawicieli prawie każdej narodowości. Miasto przyjmuje tych ludzi, gości, ale nie przesiąka ich kultura. Są oni obecni i mocno zauważalni (mają swoje sklepy, bary, czasami nawet całe dzielnice) ale ich kultura nie wpływa znacząco na styl Londynu. Ten od lat pozostaje taki sam.

Z Amsterdamem jest inaczej. Tam każdy naród dokłada coś od siebie, cząstkę swojej kultury, a miasto chłonie je jak gąbka. I tak powstaje styl Amsterdamu, który żartobliwie nazwałam Światowym Gulaszem. Można w nim znaleźć praktycznie wszystko, a mimo to nie zobaczymy dwóch, tak samo ubranych osób. Jedna rzecz jest jednak stałym i wręcz nieodłącznym elementem: ROWER. Często zardzewiały, z podartym siodełkiem, od dawna niemodny. Ale w tym mieście nawet te stare i najbardziej zniszczone rowery moją swój urok. I to w tym miejscu jest piękne...










A Wy jak oceniacie ten styl? Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze!



piątek, 16 marca 2012

Cudze chwalicie, swego nie znacie...


Dobre bo polskie! I nie chodzi tu o produkty mleczne czy wyroby drobiarskie. Polacy są przyzwyczajeni, że jeśli chcą się "fajnie ubrać" muszą korzystać z zagranicznych sieciówek bo przecież "w Polsce nic nie ma". Otóż nie! Od pewnego czasu można zaobserwować bum na rozkwit polskich marek. I nie mówię tutaj o tych luksusowych jak La Mania. Chodzi mi o marki nadal uważane ze niszowe jednak skierowane do szerszego grona odbiorców. I pewnie ktoś powie, że skoro to nie sieciówki to z pewnością ceny są wysokie, a ubrania trudno dostępne. Zaraz się przekonacie, że polskie nie znaczy ani gorsze ani droższe ani nawet trudno dostępne...


Piotr Błoch: Kochany! Dziękuję Ci serdecznie za pomoc przy tworzeniu tego posta. Twoja ogromna (i wciąż zaskakująca mnie) wiedza na temat polskich marek była tutaj niezastapiona. Ten post to wyłącznie Twoja zasługa :*


Postanowiłam zaprezentować Wam 5 najciekawszych i najbardziej obiecujących (według Piotrka i mnie) polskich marek. Oprócz opisu dołączam adres stron internetowych żebyście na spokojnie mogli zapoznać się z tymi firmami. A więc tak...



1. Pan tu nie stał






PPHU Pan Tu Nie Stał to pierwszy sklep zajmujący się głupimi głupotami i durnymi durnotami – profesjonalnie. Produkty przez nas zaprojektowane przywodzą na myśl zgrzebną estetykę czasów minionych. My tę estetykę trawiliśmy przez lata i przetworzoną oferujemy dziś naszym konsumentom w nowoczesnym, lekko kpiącym wydaniu. Nie ukrywamy, że etykiety zastępcze, szary papier pakowy i tektura mają ponadczasowy dziadowski urok. Zupełnie jak typografia vintage i słowa wyjęte z lamusa. http://www.pantuniestal.com/sklep/


Świetnie zrobiona strona internetowa, genialne rzeczy! Głównie koszulki nawiązujące do czasów PRL-u. Poza tym, sklep oferuje jedyne w swoim rodzaju akcesoria: zapałki, paski, torby a nawet książeczki dla dzieci. Wszystko w przystępnych cenach. Sklep stacjonarny znajduje się w Łodzi. Co ciekawe, rzeczy zamówione ze sklepu internetowego są zawsze pięknie zapakowane (np. koperty ze specjalnymi nadrukami z logo Pan tu nie stał) i posiadają metki stylizowane na PRL.
 
 
Polecam krótki filmik reklamowy. Świetnie pokazany proces produkcji koszulki Pan tu nie stał:



2. Madox
 
 
 
 
 
 
 
Madox design Inspiracją jest street style i indywidualna kosmiczna wyobraźnia. To marka, która oferuje alternatywne, a przede wszystkim nietuzinkowe spodnie i nie tylko.... Pełne energii i optymizmu projekty, są kontrastem dla klasycznych cięć i nieśmiałych form. Uniseksualne fasony nie są wybredne, płeć nie gra tu roli. Madox Design to marka unikalna.
http://odprojektanta.pl/ds-12/Madox.html
 
 
Madox zasłynął z fajnych muszek, spodni oraz bluz z krótkim rękawem i aplikacjami. Co prawda, rzeczy nie należą do najtańszych jednak porównując je z cenami innych polskich projektantów Madox nie "winduje" cen zbyt wysoko. Jeśli chcecie mieć coś, co przykuje uwagę innych to uważam, że warto mocno zacisnąc pasa, poodkładać trochę do skarbonki i kupić sobie cos tak orginalnego jak spodnie czy dodatki Madoxa. Poniżej Michalina Manios w owych genialnych spodniach. Ach te Tap Madyl...







 
3. MISBHV






MISBHV was born as the idea of Natalie & Kate on one hot spring night. They wanted to build their own ‘project’ to support the Polish scene. They decided to show up on a streetwear world that is stright-up male. MISBEHAVE caters both, particularly to male and female. They use alternative approach to ladies fashion and intuition to push the limits of graphic designs on tees you won’t find in mall, because they are aware of fact that we can be influenced to believe something’s hot when it’s not. MISBEHAVE aims to break a massive cycle of imitation and take risk, rather than follow a crowd. Wherever you are, whether it is Cracow or Brooklyn we want you to misbehave and act ‘forever young’. http://misbhv.com/


Dziewczyny wymyśliły markę, która inspiruje się innymi znanymi brandami i zjawiskami. Przerabiają ich logotypy, teksty, grafikę, ale też tworzą własne rzeczy, zawsze "na czasie". Nie tak dawno temu wśród blogerek  "sławny" był ich T-shirt Chage the Channel z przerobionym logo Chanel.



 
 
 
 
4. Rododendron



 



Rododendron drukuje różnymi metodami na różnych podłożach. eksperymentuje, szuka, szpera, błądzi i czasami znajduje. powstał z potrzeby serca, aby dzielić się tym, co w nim najlepsze. nie stroni od zabawy, nie wstydzi sie swoich ułomności. Rok założenia 2011.  


Rododendron to głównie T-shirty: mocno aspirujące i artystyczne. Każda ma swoją nazwę i swoją historię. Nam do gustu przypadł szczególnie lubię myrtus (z sercem "bryzgającym" krwią). Na uwage zasługje też linia "unikatowa". Trzeba przyznać, że koszulki wyglądają jak obrazy. Takie małe dzieła sztuki do noszenia na co dzień.



 
 
 
5. Nuuda





Lubisz bluzy? My lubiimy. I robimy na nich wzory. Fajne bluzy dla dziewczyn i chłopaków! Limitowane serie, poczytny blog o kulturze z pięknymi wierszami poety Janusza Beżaka, tak offowego i alternatywnego, że nikt go nie zna. Wszystkie wzory wymyślamy i projektujemy sami, albo znajomi obcykani w Photoshopie. Potem pan specjalista z fachowej firmy nanosi je sitodrukiem utrwalanym termicznie na bluzy Fruit Of The Loom. I gotowe. http://nuuda.com.pl/


Zabawne, a wręcz "prześmiewcze" bluzy z oryginalnymi nadrukami. Co prawda, tu rodzi się pytanie za co płacimy, bo są to w zasadzie zwykłe bluzy Fruit of the Loom sprzedawane w supermarketach. Jednak wartość ubrań Nuudy rodzi się z nadrukiem i pomysłem tego kto to projektuje. Zdecydowanie trudno przejśc obok nich nich obojętnie ;)




 
 
Jeśli chcecie poznać więcej polskich marek to zapraszam na http://www.shwrm.pl. Ten multibrandowy sklep internetowy opiera się na najciekawszych polskich markach zebranych w jednym miejscu. Naprawdę godny polecenia :)



poniedziałek, 12 marca 2012

Biblioteczka mody I


Od zawsze marzyła mi się taka mała, własna biblioteczka książek związanych z modą. Niestety, książki poświęcone tej tematyce są zazwyczaj bardzo drogie (głównie ze względu na zawartość dużej ilość zdjęć, która podnosi cenę druku i w związku z tym sprzedaży) a jak wiadomo "młody człowiek" zawsze ma setki innych, ważniejszych wydatków niż książki. A to zobaczyłam w sklepie torebkę, którą musiałam mieć a to buty, które na tamten moment zdawały się być pilniejszą potrzebą niż książka, która będzie "tylko stać i się kurzyć". Widać, jak do wielu innych rzeczy w moim życiu (np. do jedzenia tatara czy zupy grzybowej) i do tego musiałam dorosnąć...


Nie wszystkie książki, które Wam dzisiaj zaprezentuję JUŻ znajdują się w mojej biblioteczce (te, które już mam oznaczę przy tytule). Są to jednak pozycje, które miałam okazje przeczytać, przejrzeć lub sprawdzić je choćby pobieżnie i mam w planach ich zakup.


"Biblioteczka mody" będzie postem cyklicznym gdyż tych książek jest bardzo dużo (nowe wciąż powstają) i nie sposób przedstawić Wam wszystkie w jednym poście.


Co do samych książek to:

  • podane ceny są cenami orientacyjnymi - zazwyczaj sprawdzałam je na empik.pl i merlin.pl
  • na dzień publikacji postu są bez problemu dostępne w w/w sklepach internetowych ale i w większości zwykłych księgarni
  • główne opisy (pochyłym drukiem) pochodzą od autorów książek lub ze stron sklepów internetowych, poniżej (prostym drukiem) znajdują się moje własne, krótkie recenzje, spostrzeżenia, uwagi



1. "Jak Czytać Modę. Szybki Kurs Interpretacji Stylów." POSIADAM JĄ :)








Książka jest praktycznym przewodnikiem po najważniejszych trendach panujących w modzie w ciągu ostatnich 200 lat oraz ich związkach ze stylami współczesnymi. W uporządkowany sposób opisuje główne style uwzględniając akcesoria, fryzury i makijaż; używane materiały i techniki oraz dzieła wielkich mistrzów mody.

Ksiażka mała, podręczna i po brzegi wypełniona informacjami. Ważnym elementem są zdjęcia, które praktycznie tworzą "tło" każdej strony.


Autor:          Ffoulkes Fiona
Wydawca:    Wydawnictwo Arkady


Cena: 35,99zł -39,99




2. "Magia stylu. Portrety dziesięciu kobiet, które zmieniły świat mody."








Dziesięć kobiet opisanych w tym niezwykłym albumie pozostawiło po sobie dziedzictwo, które przetrwało upływ czasu i zmiany mody. Każda z nich funkcjonuje w zbiorowej pamięci jako coś unikatowego, wyjątkowego i absolutnie niedoścignionego.

Piękne zdjęcia, ciekawe informacje. Klasyczny album - bardziej do przejrzenia niż poczytania. Mimo to godny uwagi.


Autor:         Saltari Paola
Wydawca:   Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z o.o. S.K.A


Cena: 54,49-59,00




3. "Moda. Leksykon. Marki, projektanci, ubrania." POSIADAM JĄ :)








Ten popularny leksykon ma na celu dostarczyć podstawowej wiedzy na temat fascynującego i różnorodnego świata mody. Zawiera także krótkie prezentacje firm i marek od Armaniego po Yves Saint-Laurenta.

Książka bardzo podobna do "Jak czytać modę...". Praktycznie ten sam format, ilość stron, tematyka, mnogość zdjęć. Główną różnica jest dla mnie cena.


Autor:         Jonas Sylvia
Wydawca:  Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje


Cena: 21,99-23,90




4. "Mała czarna księga stylu" POSIADAM JĄ :)








Nie jest to spis zasad, ale książka, która obudzi w tobie stylistkę i pomoże ci zdecydować, w jaki sposób chcesz się zaprezentować światu. Znajdziesz w niej bezcenne rady od uznanych projektantów: Ralpha Lauren'a, Michaela Kors'a, Johna Galliano, czy Donatelli Versace.

Książka jest fajnie napisana, łatwo i przyjemnie się ją czyta. Zawiera dużo ciekawych informacji i porad. Brak zdjęć rekompensują rysunki Rubena Toledo.


Autor:          Garcia Nina
Wydawca:   Filo Wydawnictwo


Cena: 36,99-39,99




5. "Klasyczna setka. Czyli co powinna mieć w szafie każda kobieta z klasą."








Wraz z rysunkami uznanego w świecie ilustratora mody, Rubena Toledo, „Klasyczna setka” przedstawia 100 ubrań oraz dodatków, które nigdy nie wyjdą z mody i będą absolutnie niezbędne każdej kobiecie, chcącej zawsze wyglądać modnie i stylowo.


Podobnie jak wcześniejsza pozycja autorstwa Niny Garcii, tak i tak jest bardzo przyjemna w odbiorze. Tu również nie znajdziemy zdjęć a jedynie rysunki. Mimo, że sama nie posiadam jeszcze tej książki to wydaje mi się, że jest ona pozycją obowiązkową - jesli nie do posiadania we własnej biblioteczce to chociaż do przeczytania .


Autor:         Garcia Nina
Wydawca:   Filo Wydawnictwo


Cena: 45,99-49,99








A czy Wy znacie lub posiadacie jakieś godne polecenia książki o modzie? Jesli tak to proszę dajcie mi znać w komentarzach :) Buziaki :*


piątek, 9 marca 2012

Diabeł tkwi w szczegółach czyli o Marni słów kilka... Część II


Mówią, że tylko winny się tłumaczy... Jednak zanim przejdę do obiecanych stylizacji jest kilka spraw, które muszę wyjaśnić i o których nie wypada nie wspomnieć.


  1. Dżaku! Dziękuję Ci serdecznie za poświęcony czas i trud włożony w zrobienie pierwszej "sesji". Niestety, z powodu źle dobranego przeze mnie "tła" zdjęcia trzeba było zrobić jeszcze raz. Ale nie zapominam o Twoich zasługach :*
  2. Druga "sesja" (którą zaraz obejrzycie) to zasługa Mateusza Hopa. Dziękuję kochany!!! Oj ma chłopak rękę/oko czy co tam się ma przy robieniu zdjęć :) Szczególnie, że przyszło mu fotografować tak WYBITNIE niefotogeniczą osobę jak ja. A efekt? Dla mnie bomba! Ale oceńcie sami.
  3. Kolejna sprawa to użyte ubrania. Obiecałam Wam, że wszystkie rzeczy będą do 10zł. I co? Oczywiście skłamałam :( Całkiem zapomniałam o butach, bez których na tym błotnistym terenie po prostu nie dało się obyć. Tak, tak. Nos już mi urósł...
  4. Jak chyba każda osoba, która próbuje coś "stworzyć" i ja nie obejdę się bez słów krytyki względem swojego mini dzieła. Otóż z powodu przeprowadzki, która aktualnie zatruwa mi życie, połowa moich rzeczy została na starym mieszkaniu co znacznie ograniczyło mi "pole manewru". Oczywiście teraz spędza mi to sen z powiek bo wiem, że mogłam zrobić coś innego, ciekawszego, lepszego...Żeby już więcej nie narzekać obiecuje, że następne stylizacje pojawią się dopiero jak zwiozę resztę rzeczy.


Chyba już pora skończyć z tym przynudzaniem i zaprezentować Wam efekt naszej pracy.
No to lecimy!

  
"NO NAME" oznacza, że rzecz nie ma metki więc nie wiem co to za firma.
"Sh" to po prostu szmateks czyli second-hand.




I

  

  

 




  • bluzka Atmosphere, Sh: 6zł 
  • spódnica NO NAME, Sh: 4zł
  • pasek NO NAME, Sh: 4zł
  • okulary Reserved: 9,90zł
  • buty Pull&Bear

  
    II








  • sweter Diane von Furstenberg, Sh: 4zł
  • bluzka Top Shop, Sh: 7zł
  • spodenki Roxy, Sh: 10zł
  • pasek NO NAME, Sh: 2zł
  • nadkolanówki NO NAME: 8zł
  • buty Venezia 

        III








  • płaszczyk NO NAME, Sh: 4zł
  • sukienka H&M, Sh: 5zł
  • pasek Orsay, Sh: 2zł
  • buty pożyczone od mamy (dzięki :*)


IV










  • poncho NO NAME, Sh: 4zł
  • bluzka Atmosphere, Sh: 3zł
  • spodnie New Look, Sh: 8zł
  • chusta NO NAME, Sh: 2zł



Jeśli chodzi o stylizacje to moim zamiarem było stworzenie czegoś ciekawego, oryginalnego ale też (jak na stylizacje a`la Marni) dość spokojnego. Chciałam, abyście zobaczyli, że można zestawiać ze sobą różne kolory, faktury, wzory czy materiały i nadal wyglądać dobrze. Oczywiście "dobrze" jest tu pojęciem względnym ponieważ ile osób tyle gustów (o których się oczywiście nie dyskutuje) i zdaje sobie sprawę, że nie wszystkim te cztery stylizacje się spodobają.


Jak widzicie większość rzeczy pochodzi z second-handów, a ich ceny ( tak, te rzeczy naprawdę tyle kosztowały :) ) są na tyle przystępne, że można poeksperymentować i kupić coś, czego zazwyczaj byście nie ubrali. W najgorszym wypadku będziecie mieli prezent dla zwariowanej ciotki albo sąsiadki. Zachęcam Was do "wycieczki" po okolicznych szmateksach bo kryją się tam prawdziwe skarby. Mam nadzieję, że Wasze łowy będą równie udane jak moje!