Lumpeksy, szmateksy,
second-handy czy ciucholandy. Nazw jest wiele, ale wszystkie
oznaczają jedno - są to po prostu sklepy z używaną odzieżą.
Jedni je uwielbiają, inni omijają szerokim łukiem. Można w nich
znaleźć zarówno rzeczy w bardzo dobrym stanie (praktycznie nie
noszone) jak i bardzo złym (zmechacone, poplamione, a nawet
podarte).
Jak się w nich odnaleźć, czego szukać, na co uważać i jakich złotych zasad przestrzegać? Tego wszystkiego dowiecie się z dzisiejszego oraz kolejnego postu. Będą one dość długie, więc proponuję zrobić sobie dobrą herbatkę ( byle nie taką z prądem :P ) i zaczynamy!
Jak się w nich odnaleźć, czego szukać, na co uważać i jakich złotych zasad przestrzegać? Tego wszystkiego dowiecie się z dzisiejszego oraz kolejnego postu. Będą one dość długie, więc proponuję zrobić sobie dobrą herbatkę ( byle nie taką z prądem :P ) i zaczynamy!
W internecie można
znaleźć mnóstwo artykułów na temat second-handów. Ja
przedstawię Wam moją "historię" oraz punkt widzenia na
tego typu sklepy. Zdradzę Wam także sposoby i sztuczki, których
używam podczas cotygodniowych wypraw na lumpeksowe łowy :)
"Po pierwsze primo!"... czyli jak to
się zaczęło?
Pasją do zakupów w
ciucholandach zaraziła mnie babcia. Od małego łaziłam z nią do
pierwszych tego typu sklepów. Początkowo (miałam ok. 6-7 lat)
szukałam w nich zabawek i kompletnie nie interesowało mnie to co
robiła w tym czasie babcia. Z biegiem czasu zaczęłam ją
naśladować. Mieszałam w wielkich koszach, przeglądałam rzeczy na
wieszakach i starałam się zaproponować coś, co mogłoby się jej
spodobać.
Lata mijały, a moja
pasja wynajdywania skarbów "za grosze" rosła. W dniu
dostawy wstawałyśmy z babcią rano i szłyśmy na łowy. Oczywiście
po paru latach stałego odwiedzania, Pani z lumpeksu stała się
babci dobrą znajomą więc takie wyjścia trwały czasami i 2
godziny. Po powrocie do domu, pierwszą rzeczą jaką robiłam było
rozkładanie wszystkiego na podłodze i oglądanie swoich zdobyczy.
Siadałam i myślałam z czym by je "skomponować" (robię
tak do dziś).
Niestety, gdy miałam 13
lat babcia zmarła, a bez mojej wiernej towarzyszki szmateksowe
eskapady nie były już tym samym. I tak na kilka lat moja pasja
poszła w kąt... Czas mijał, a w moim mieście powstawało coraz to
więcej lumpeksów. Któregoś razu, postanowiłam wejść do jednego
i zobaczyć "co w trawie piszczy". Oczywiście wyszłam z
pełną siatką i wielkim uśmiechem na twarzy. Od tamtej pory (a
było to 8-9 lat temu) jestem ponownie wierną fanką i chyba jedną
z lepszych (wśród osób, które znam) "ambasadorek" szmateksów. Moja
szafa w ponad połowie składa się z rzeczy w nich zakupionych. A co
ważne: zupełnie się tego nie wstydzę. Wręcz odwrotnie! Dlaczego?
"Po drugie primo!"... czyli za co kocham lumpeksy?
- Uwielbiam niedowierzanie ludzi i pewnego rodzaju podziw w ich oczach kiedy mówie, że rzecz, która tak bardzo im się podoba nie pochodzi z najnowszej kolekcji Zary tylko z lumpeksu i kosztowała 5zł.
- Kupując coś w second-handach mam większą pewność, że nie spotkam drugiej, tak samo ubranej osoby jak ja (rzeczy z sieciówek mają to do siebie, że jeśli coś jest fajne to zazwyczaj nosi to pół miasta).
- Zamiast kupić sobie w sezonie 3-4 droższe rzeczy i mieć problem z czym je zestawić (bo przecież nie pasują one do wszystkiego), mogę pozwolić sobie na 20-30 ze szmateksu i stworzyć z tego ogromną liczbę stylizacji. Oczywiście, są rzeczy, w które po prostu warto zainwestować (skórzane baletki, dobrze skrojony płaszcz czy klasyczne, czarne szpilki - o tym więcej w kolejnych postach), gdyż będą służyć nam przez lata. Jednak na te "sezonowe rzeczy" według mnie nie ma sensu wydawać większych pieniędzy.
- Uczucie, kiedy znajduję coś super modnego, "markowego" czy po prostu innego niż wszystkie, za malutkie pieniądze jest bezcenne. Jak wygrana na loterii! I chyba to najbardziej lubię w tej całej zabawie.
"Po trzecie primo ultimo!"...czyli na co uważać?
Buszując po lumpeksach musimy uważać na bardzo zdradziecki czynnik, czyli cenę. Nasz mózg (z cała pewnością mój) działa na zasadzie: Tanie? To trzeba kupić! Przecież się opłaca! I to jak! Dzieje się tak zarówno w szmateksach jak i na wyprzedażach. Oczywiście, jak się później okazuje najbardziej korzystają z tego sprzedawcy. Widząc bluzeczkę za 2zł przecież nie powiemy jej NIE. No bo za 2zł? To nawet po domu będę nosić!. Tylko, że po powrocie do domu, okazuje się, że takich nieszczęsnych bluzeczek mamy 15 i ta kolejna, zamiast sprawić nam przyjemność powoduje tylko kłopot w postaci: Gdzie mam to wcisnąć, bo na półce "po domu" już się nie mieści! Dlatego musimy pamiętać o kilku ważnych zasadach:
- To, że coś jest tanie, nie znaczy, że koniecznie musimy to kupić. Bez sensu jest mieć 5 takich samych czerwonych T-shirtów, 4 identyczne pary jeansów czy kilka marynarek o tym samym kroju.
- Uważajcie na plamy, zmechacenia i dziury. Rzeczy w lumpeksach, zanim trafią do sklepów są prane. Jeśli plama została to znaczy, że na 80% nie zejdzie po czyszczeniu w domu. Zmechacenia nie zawsze dają się ładnie "ogolić". Poza tym, jeśli materiał już raz się zmechacił to będzie się to powtarzać przy kolejnych praniach. Co do dziur: nie każdą da radę ładnie zszyć czy czymś zakryć.
- Rzeczy za małe lub za duże. Złota zasada brzmi, że nie można kupować rzeczy ZA MAŁYCH. Ulubione stwierdzenie, że "przecież schudnę" jest bardzo zgubne. Jeśli schudniemy to super! Ale jeśli nie, (a tak się zazwyczaj dzieje) to taka przyciasna sukienka czy marynarka będzie nas tylko denerwować za każdym razem gdy na nią spojrzymy. Co gdy rzecz jest ZA DUŻA? Jeśli nie potrafimy szyć na maszynie i nie zrobimy tego samemu, a poprawka nie jest "drobna", to taka przeróbka u krawcowej może być po prostu nieopłacalna. Cena 5 zł za sukienkę może wzrosnąć do 55zł. Usługi krawcowej nie są wcale takie tanie...
- KUPUJMY Z GŁOWĄ! Lumpeks to sklep jak każdy inny, w którym zostawiamy ciężko zarobione pieniądze. Cena nie może być głównym czynnikiem naszych zakupów.
Tyle w części I. Zapraszam na część II, gdzie oprócz informacji obiecanych we wstępie tego postu pokaże Wam moje "markowe" łupy.